Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/101

Ta strona została przepisana.

Ze strachu i z szacunku wzdłuż całego domu przechodziliśmy na palcach. Teraz stryj mówi o Asnyku, że ma go za sobą, a ojciec odpowiada:
— No to daruj, mój drogi, ale...
Stryj — znowu... Ojciec po raz drugi:
— No to daruj, mój drogi, ale...
Stryj — znowu.
Za trzecim razem, — jak wiadomo, każda walka, sztuka, upominanie, ostrzeżenia, zwracanie uwagi idzie do trzech razy. Za trzecim razem ojciec nasz:
— Daruj, jeżeli tak jest rzeczywiście, to dla mnie w tych rzeczach Asnyk jest skończonym ślepcem! Nie widzi. Rozumiesz! Ślepcem! Kaleką! Ślepcem!
Znaliśmy ojca i wiedzieliśmy, co to znaczy. Znaczy, że Asnyk myśli coś innego, niż ojciec. Niestety, stryj Ernest nie rozumiał się na tem tak dobrze. Westchnął, rozniecił w ustach cygaro, zawołał — ach, tak? — i spytał zimnym głosem, co poza tem słychać, jak się ma nasza mama?
Ojciec spytał o żonę stryja Ernesta i przestali rozmawiać. Rozstając się, powiedzieli do siebie — żegnam — i nie podali sobie ręki.
Rozważaliśmy, coby było, gdyby się dalej kłócili? Musiałoby było dojść do bitki. Ktoby kogo pvkonał? Stryj Ernest był grubszy i cięższy, ojciec z pewnością lepiej wygimnastykowany. Mówiliśmy o tem przez całą drogę od ulicy Gołębiej aż do nas na Rynek.
Zwyciężyłby z pewnością nasz ojciec, zwłaszcza gdyby znienacka kopnął stryja w brzuch. Zapaliliśmy się do tej