Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/111

Ta strona została przepisana.

Krew mu uderzyła do głowy. Zaczerwienił się. Obie gazety zmiął w jeden chrzęszczący pakuł i zawołał do wchodzącej mamy:
— Czemu się oni włóczą po całem mieszkaniu? Trzymaj ich jakoś w dziecinnym pokoju. Przylatują tu i pokazują mi z triumfem mowę tego durnia Ernesta!!
Powiedzenie o stryju dureń, i to przy nas, nie oznaczało chyba spokoju?
Powiedzeń takich było coraz więcej. Gdy mama urządziła podwieczorek, który Gucio nazwał zasadzką, podwieczorek z obu babkami, padło nowe słowo: kumoszki.
Słowo to istniało dotąd w starym wykazie ról naszego stryja, śpiewaka, jako tytuł jednej opery, nie spodziewaliśmy się, by można je było stosować do naszych babek.
Ojciec śpieszył się, miał zaraz gdzieś iść, pił herbatę popołudniową, na nic nie uważał, aż tu ni stąd ni zowąd obie nasze babki, które naogół zawsze się kłóciły, zaczęły zgodnie błagać ojca, by nie skakał na głowę do wody.
Ojciec powtarzał: Ależ mamo, ależ mamo, ależ mamo, — poczem w przedpokoju rzekł do naszej mamy, i tak już bardzo przestraszonej:
— Moja droga, wiesz, jak je obie szanuję! Jeżeli jednak chodzi o politykę, kumoszki i nic więcej. Tu niema żadnego gadania, kumoszki!
Wynikła z tego ogromna nieprzyjemność. Obie babki pokłóciły się, odeszły, mama nie mogła ani grać na fortepianie, ani szyć, ani wogóle nic. Gdyby nie był nadszedł Gucio, niewiadomo cobyśmy tego wieczora robili!
Na szczęście zjawił się, napił się herbaty, porobił nam z pudełek od tytoniu doskonałe urny wyborcze; wybudo-