wał dwa porty morskie, jeden pod tytułem Głos Narodu, drugi pod tytułem Czas. Było to wypisane atramentem z jednej i drugiej strony, na kartonie, przy naszych miejscach za stołem.
W portach porobił nam Gucio i ustawił mnóstwo łódek papierowych z naszych gazet. Łodziami temi jechać mieli nasi wyborcy, to jest żołnierze, na środek jeziora, — do właściwych urn.
Zajęliśmy się teraz przedewszystkiem ładowaniem wyborców w portach. Mama z Guciem obok rozmawiali. Mama skarżyła się z początku, wszystko jedno na co, Gucio żartował, że to nic wielkiego. Gdy się porozumieli, zaczął opowiadać o mlecznej drodze (jego ulubione opowiadanie), o tysiącu wszelakich gwiazd, o czasie, przez który lecą i wobec którego wszystko jest nikłym drobiazgiem.
Wyborcy nasi zatrzymali się w pół jeziora, by też trochę posłuchać, bo rzeczy te bardzo ich ciekawiły.
Nawet mama słuchała.
Zasnęliśmy przy stole, obudziło nas dopiero przyjście ojca.
Był to ostatni miły wieczór, ostatnia miła i pogodna chwila przed okropnemi zdarzeniami. Ojciec stał w drzwiach zziajany, zdziwiony, uśmiechnięty Gucio patrzył na nas, a my na łodzie pełne zbrojnych wyborców, w pół drogi zatrzymane.
— Cóż znaczą te napisy?!
— To nazwy portów, — zaśmiał się Gucio, — dwóch olbrzymich portów nad brzegiem oceanu.
Pozwolono nam nie iść spać, nasze łodzie opłynęły
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.