Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/143

Ta strona została przepisana.

przy ścianie. Im bliżej, tem łatwiej przechodzi nauka z jednego na drugiego.
Zamykało się oczy, krążyło dokoła bratków czy gwożdzików i mruczało. My z Irzkiem — doskonale, Karol znowu nie umiał. Nie umiał, czy nie wierzył w tę naukę? Pokrążył trochę i nie chciał.
Irzek wrzasnął: — Cicho! Praca!!
W okienku facjaty ukazała się twarz Ogóra. Pomogło to, ale nie na długo. Karol pokrążył trochę i znów ustał. Ledwie zaczęliśmy go walić za karę, gdy rozryczał się tak strasznie, że nauka na facjacie umilkła.
— Niech sobie głowy urywają, — wrzasnął nagłe Ogór, — cóż cię to obchodzi?! Matura!! — Po chwili ukazała się twarz Władysława w okienku. Wściekła. Beształ nas najostrzejszemi słowami.
Czekaliśmy pod murem w gąszczu dzikiego wina i udawaliśmy, że nie słyszymy... Ogór przestał besztać, a wciąż jeszcze baliśmy się drgnąć. Tylko Irzek szeptał odważnie:
— Świnia, — świnia, — świnia, — Ogór świnia.
Karol zaczął cicho płakać. Ja też. Postanowiliśmy czekać pod ścianą, jako biedne dzieci. Sieroty wyrzucone na bruk, których rodzice jeżdżą z hrabiami po mieście, a dzieci stoją tymczasem pod murem, opuszczone.
Nasza cisza przeraziła widocznie Gucia. Pokłóciwszy się z Ogórem, ukazał się w okienku. Udaliśmy, że nie widzimy, jako nieszczęśliwi. Zszedł do nas, bardzo zdziwiony i zasmucony.
— Czemuż nie dajecie mi się uczyć? Czemuż, zamiast pomagać, przeszkadzacie?