Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/151

Ta strona została przepisana.

Pocieszaliśmy Gucia, namawiając, by się poprostu nie przyznał.
— Wykręć się i skłam. Powiesz, żeś zdał, i co ci zrobią? Wielkie rzeczy!...
Ojciec nasz słyszał to i wcale się nie gniewał. Przywitawszy się ze wszystkimi, popatrzywszy, co i jak przygotowano do jedzenia, szurgnął krzesłem przez piach małego placyku pod akacją, i rzekł: — Ja w twojej sprawie, Gucio, umywam ręce, — i nieproszony zabrał się do winogron.
Początek rady familijnej był wyśmienity. Piliśmy czekoladę z pianką. Co najwyżej wuj rolnik i wuj adwokat niepotrzebnie za każdym łykiem wieszali Guciowi na nos Ogórka, który naturalnie zdał świetnie, od a do zet z odznaczeniem.
Przy owocach zaczęła się rada właściwa. Rozpoczęli wszyscy naraz, babka, wujowie, ciotka, nawet nasza mama. Gucio miłlezał blady i uśmiechnięty. Miał prawo zabrać głos na samym końcu.
Zaczął idjotycznie. Kopaliśmy się z Irzkiem pod stołem z rozpaczy.
Gucio zaczął: — Jaki jestem, taki jestem.
Nie jest to żadne mówienie. Potem powiedział: — Sami mnie do wszystkiego ciągle potrzebujecie. Tu, tam, wszędzie! Cobyście bezemnie robili?
— To się nie dawaj! — prychnął przez nos wuj, adwokat. — A tak? Władek (to znaczy Ogórek) odsłuży sobie wojsko w kawalerji, a ty za karę w piechocie!
Dotrzymali słowa i rzeczywiście, gdy zdał, oddali go za karę do piechoty. Bylibyśmy szczęśliwi na jego miej-