Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/152

Ta strona została przepisana.

scu, — nosić mundur zapinany na złote guziki?! Gucio nie cieszył się tem zbytnio.
Służył przy tej piechocie, spał i chudł. Zasypiał przy każdej sposobności. Przy rozmowie, nawet podczas obiadu, przed leguminą. Każdy mundur był na niego za duży... Szyja mu sterczała z czerwonego kołnierza, jak badyl. Ogórek rozbijał się konno, miał czerwone bufiaste spodnie i bluzeczkę ułańską koloru śliwki. Gucio, — wszędzie piechotą.
Obiecywaliśmy mu, że zato cały Kraków zgłupieje, gdy Gucio zaprowadzi zmianę warty na odwach. Prosiłem go, aby, jeżeli się coś wydarzy nagle, może jakiś bunt, czy też zbrodnia, — nie certolił się wcale i zaraz kazał strzelać żołnierzom.
Wziął mnie na kolana, powiedział: — Nigdy nikomu nie każę — i zasnął.
Przyszedł nareszcie ten dzień, w którym Gucio miał zmieniać wartę. Już na pół godziny przedtem czekaliśmy z mamą na rogu ulicy Szewskiej. Rozległ się zdaleka głos trąbki i rzeczywiście, na czele całego oddziału kroczy Gucio.
Chodziło o rzecz bardzo ważną. Czy nam, jako prywatnym znajomym, ukłoni się szablą, czy nie?!
Gucio zbliża się wreszcie. Z ulicy Szewskiej na czele swych żołnierzy wychodzi już na Rynek.
Mama powiała białą chusteczką, — uśmiechnął się. Katy ust opadły mu ku podpince czaka. Nie wstydził się nas, owszem, nam, prywatnym znajomym, złożył ukłon szablą.
Nie mu to nie pomogło, — wstydziliśmy się Gucia.