Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Był najmniejszy z całego oddziału, mniejszy od trębacza.
Obiecywał nam, jeszcze dawniej, że po zmianie warty, około trzeciej godziny wyjdzie na odwach, i będziemy go mogli oglądać, jako prawdziwego oficera na służbie.
Wyszliśmy przed odwach zawczasu, bez nikogo, — w takich chwilach trzeba być samemu i czekaliśmy.
Gucio nie spostrzegł nas narazie. Stał za kratami.
Jako oficerowi, nie mogliśmy mu dawać żadnych rodzinnych znaków.
Irzek doskonale doradził. Zaczęliśmy chodzić przed odwachem, oczywiście nie za blisko, mówiąc sobie wspólnie nie za głośno, ale znów nie za cicho, wiersz Gucia:

Jakiż to chłopak piękny i młody,
Jakaż to obok dziewica?

Już przy drugiej zwrotce zobaczył nas. Ucieszył się, zaczerwienił, nie dając zresztą nie poznać po sobie.
Spostrzegłszy, że coś mówimy, wysunał głowę nieznacznie z pośród krat i zrobił ruch, jak kiedy człowiek ukradkiem pyta: — Co?...
Cóż to za chłopak!! — wykrzyknął Irzek głośno i uciekliśmy aż przed wystawę Finkla.
Gucio nie stracił nas z oczu. Machnał chustką, niby do siebie, a jednak na pożegnanie.
Nie chcieliśmy jeszcze całkiem odchodzić.
— Wiesz co? — spytał Irzek.
— No co?
— Jest smutno.
— Mnie też.
— Bo co?