Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/161

Ta strona została przepisana.

— Widzisz przecie, żenią się, żenią, żenią.
— No, i?
— No i nic.
— Owszem, — odpowiedziała mama po namyśle. — Za kosztowny był ten bukiet, wiesz?
Ujął mamę za obie ręce, twarz mu nagle „usnęła“, jak do mówienia wierszy. — Moja droga. ludzie żenią się raz w życiu, zresztą za parę tygodni będę pełnoletni.
Pełnoletność Gucia wyobrażaliśmy sobie w ten sposób: — W danym dniu podrasta na zakończenie o kilka centymetrów.
Tymczasem dnia tego zjawił się u nas wieczorem, z grubą, pękatą książeczką różnokolorowych próbek od krawca. Dla nas przyniósł ciastka.
— Jestem pełnoletni, — zawołał, — mogę sobie pozwolić, więc powiedz, jak uważasz, który materjał?!
Przejrzeli materjały, poczem mama, dowiedziawszy się, ile Guciowi zostało ze spadku, wypaliła długie kazanie.
Słuchał i uśmiechał się przyjemnie.
Rozmawiali o tem, co będzie robił w życiu. Którędy pójdzie?...
Wyobrażaliśmy to sobie, jako ogromny las, przez który idzie Gucio w zaprasowanych spodniach tennisowych, uśmiechnięty i bezbronny. Gucio, jakby przeczuwał. Przyznawał, że nigdzie daleko iść nie myśli.
Mama porównała go z innymi wujami, nawet z Ogórkiem. Ogórek nie przestraszał Gucia. To trudno. Guciowi chodziło o szczęście, a nie o powodzenie.
Wynikło z tego wszystkiego, że zaczęli mówić o pan-