Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Mama położyła sobie palec na usta na znak tajemnicy.
Tajemnica ta spełniła się.
Minęły długie lata, a nikt nie wiedział nic realnego o ożenku Gucia, „jak oni tam żyją, mieszkają i rady sobie dają”?
Nawet my z Irzkiem zapomnieliśmy odrazu o tej sprawie.
Lata cierpliwym biegiem wszystko bez śladu zadeptują na świecie! Rozeszliśmy się, rozjechali wszyscy, nie żadne przepaście wielkie, a małe mogiły sypały się pomiędzy nami. Ludzie pożenili się, rozwiedli, urządzili i jeszcze raz przenieśli.
Przypomniałem sobie Gucia dopiero kiedyś, znacznie później, gdy jako młody chłopak, między jednym powrotem a drugim, zaszedłem do wspaniałego biura Ogórka po pożyczkę.
Któż zamłodu, w wykrzywionych trzewikach, w rudym kapeluszu, w pelerynie wiatrem podszytej, pełen najświetniejszych nadziei nie znalazł się ostatecznie w biurze, pełnem ludzi sytych, posłusznych, wpatrzonych czujnie w połyskliwe drzwi wielkiego pana dyrektora, który jest naszym wujem!...
Tu, za stolikiem sekretarskim spotkałem Gucia. Stał przy biurku Ogóra cichy, układny i skrzętnie notował dyspozycje.
Jak tam było Guciowi w tem biurze, „jak tam żyli, mieszkali, co robili“, — jeżeli wręczając mi niewielką sumkę, wypalił mi Ogór ogromne kazanie, zanotował dla porządku w notesie, ile dał, oraz kiedy to będzie płatne.