Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/17

Ta strona została przepisana.




Nigdy nie szedłem w takiem szczęściu jak kiedym miał sześć lat!
Nie chcieli mi wtedy pozwolić na to maszerowanie, gdyż złamałem sobie obojczyk. Obojczyk złamał się w czasie zabawy w cyrk z moim starszym bratem Irzkiem, podczas wieczornego machania kozłów na kanapie, przy lampie, w jadalnym pokoju, przed pójściem rodziców do teatru, — za teatr mieliśmy dostać, jak zawsze, po spodeczku malinowych konfitur do kolacji.
Ponieważ cieszyliśmy się na maliny, powstawszy z podłogi, zaraz przestałem beczeć.
— Bardzo dzielnie. I widzisz, nic ci się nie stało — rzekł ojciec.
Poszli do teatru, myśmy sobie zjedli kolację i konfitury, stara kucharka, Filipina, opowiedziała bajkę o wyrwidębie, — tymczasem w nocy obudziłem się nagle na kolanach matki...
Była wciąż jeszcze w czarnej atłasowej sukni, — atłas uważaliśmy wtedy za najpiękniejszy materjał na świecie. Patrzyła na mnie przestraszonemi oczyma. Filipina w białym czepku i w białym kaftaniku trzymała lampę nad głowami, ojciec, wycierając szybko ręce ręcz: nikiem, mówił: