Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/176

Ta strona została przepisana.

zaprząta błękitną rzeką, bukiem czerwonym, czy oliwkowym gajem, — niech jedzie kochać się do Lwowa.
Ty jesteś ku temu celowi stworzone miasto, miłe i bohaterskie, w miarę ciepłe, nie za gorące, miasto dziesięciu ras, które się krwią gorącą pienią w twych mocnych murach, miasto gibkich kobiet i najlepszych śliwek na świecie, słowa rozciągliwego i słońca, ziemi uniesionej i okien otwartych, pełnych wesołej muzyki.
Tu się odbyła na ganku drugiego piętra starej kamienicy pierwsza moja miłość: — ziemska, zachwycona, szczęśliwa, smutna i ukarana. Tu właśnie chodziliśmy pod rękę, spłoszeni i wybrani pod niebem wczesnej pory.
Dziś wracam z dalekiej podróży człek dorosły. Wróble skaczą po starych krzesłach restauracji na dworcu, serce moje przeszywa ukochana pewność, że po czasach, latach i wielu różnych przemianach będę jeszcze wróblem w tem mieście.
Ja też kiedyś rano, jesienią usiądę na poręczy, gdy przez drzwi wchodzić będą obcy podróżni. Ja też kiedyś poderwę się przezornie, gdy tuż obok wypowie przybysz słowa:
— Dziękuję, pójdę piechotą.
Idę piechotą do miasta.
Gdzież są dawne kroki na tym bruku, gdzież się podziały wśród drzew najważniejsze dnie, kto wyjrzy nagle z za szyby, zamykając okno?! Jak się masz, stara szkolna ulico, — idź stąd precz, nowy domu ogromny!
Jakże łatwo puszczają do hotelu, przed którym dawniej całe godziny wystawaliśmy olśnieni?!
Jakże się przez ten czas zbliżyły wszystkie miejsca!