Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/178

Ta strona została przepisana.

głowie, cieniem lat objętej, bo oto znów, po tyłu nadaremnych czynach, wielkich klęskach, losach i podróżach idę pod tym gankiem, po którym chodziliśmy we dwoje, spłoszeni i wybrani, jeszcze raz wracam drogą „ostatnich imienin“, długą ulicą pod górę, w stronę publicznego ogrodu. Mieszkaliśmy przy tym ogrodzie z rodzicami na ostatniem mieszkaniu naszego domu rodzinnego, naprzeciw brzóz szumiących.
Brzozy wyrosły pięknie, ileż to lat! W bramie niema nikogo, nikogo na schodach — jak wtedy... Jeżeli ktoś wyjdzie i niespodzianie zatrzyma mnie i spyta, kogobym tutaj szukał, wymienię nasze nazwisko i dodam: — Już nie mieszkają tutaj? Przepraszam, widocznie pomyłka.
Nie śmiej się, nie puszczaj strzał przeciw tej głowie, cieniem lat objętej, bo kiedyś z jej powodu, w tem oto mieście starem, słowa rozciągliwego i słońca, zastałem drzwi domu rodzicielskiego zamknięte, w sam dzień imienin matki.

OSTATNIE IMIENINY

Nikt nigdy nie dowie się ode mnie jej nazwiska; choć ludzie wiedzieli i domyślali się zuchwale! Musi być utajone, na zawsze przemilczane. Można walczyć o nie, stracić czapkę na ganku w tym boju, usłyszawszy je, zarumienić się i krzyknąć... Można je wypowiedzieć w duszy, gdy spada na człowieka dwója z ałgebry, ale wyznać je, wyznać?!
Przenigdy!
Nikt nie dowie się ode mnie, kiedyśmy się całowali!
Ludzie porównują te sprawy do owoców, kwiatów, ptaków. Często do żywiołów ognia i wody. I do pór roku.