Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/182

Ta strona została przepisana.

trzymują się we troje. Dworski zaczyna mówić o pewnem miejscu z Kyrje, za trudnem dla basa.
Chcą mnie skusić w ten sposób. Przystanąłem, zapatrzyłem się w obojętną dal. Chcą mnie skusić zpowrotem do swego idjotycznego kwartetu. Wystąpiłem z niego za to, że na zaprosiny Stefana odpowiedziałem — fi, ostatecznie...
Już wówczas czułem miłość, trzeba się było maskować, nie dawać nic poznać. Stefan czując widocznie, co ja czuję nazwał mię przy niej bydlęciem.
Reszta, — sama przez się wiadoma...
Feszta sama przez się wiadoma! Gdy rzecz spoczywa na ostrzu najcieńszego noża, musi ktoś powiedzieć pierwsze słowo pojednania... Kto je wypowie?!
Dworski basowo nadymając szyję, prześpiewuje basowe miejsce z kwartetu. Ryczy, aż mu się głowa trzęsie.
Patrzę obojętnie wdał i układam zemstę. Dziś znów na wszystkich przerwach śpiewać będę Verdiego Śmierć Otella. Moim bohaterskim tenorem, który u nas w rodzinie jest dziedziczny. Który mam, poprostu mimowoli.
Niech Stefan czuje, co traci w moim głosie dla swego kwartetu.
Dworski ryczy i spoziera na mnie wzrokiem przyjacielskiej zachęty, choć sam kocha się też w Janinie nazabój.
Taka jest przyjaźń nasza!...
Janina wsadziła ręce w kieszonki futrzanego kubraczka.
Wiem jedno: Musimy kiedyś razem z Dworskim zginąć w jakiejś walce. Może utonąć na rozbitym okręcie?