Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/190

Ta strona została przepisana.

Człowieku, który w sprawach błahych i największych stajesz drugiemu na drodze, czy pamiętasz, że dzieci rzekomego wroga twego szukają cię myślą strwożoną w przestrzeni nieznanej po świecie i skromnie zjednać cię pragną?!
Ojciec pisał: — Chodzi jeszcze o zatwierdzenie planów, tu w stolicy są całkiem inne stosunki.
Mama przypomniała sobie odrazu wszystkich najdawniejszych znajomych ze stolicy. Mogliby wszystko, gdyby chcieli. Postanowiła zwrócić się do nich listownie, muszą ją jeszcze pamiętać!
Wszystkie ich nazwiska i tytuły wypowiedziała głosem natchnionym, jakby to były nazwy dobrych bóstw, czy bohaterów. Przygarnąwszy mnie ramieniem, odczytała koniec listu, o nas. Czy nie zalegamy w przedmiotach i wogóle w całej nauce, gdyż ojciec myśli o nas teraz, — na przyszłość — i na zawsze.
Spojrzała mi w oczy blaskiem świeżych łez.
Zmrużyłem powieki:
— Czyli, że o nowym mundurze niema mowy?! — Powiedziawszy to, uczułem, jakby się we mnie rozpostarło mądre, spokojne, niczem niewzruszone zimno.
Ramiona moje zrobiły się nagle tak twarde, tak przedziwnie śliskie, że ręce mamine zsunęły się po nich, niby po szkle.
— Całkiem prosta rzecz, — dodałem.
Mama już nie odpowiedziała. Zaczęła pisać, jakby mnie nie było w pokoju. Usiadłem przy oknie, czyż nie sprawdzało się wspaniałe porównanie: „Całun śniegu okrył całe miasto”?