Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/194

Ta strona została przepisana.

Na koszu, okrytym szarą ceratą, leży jej czerwona czapeczka. Dlaczego trzy lub dwie istoty nadziemskie nie unoszą tej czapeczki w najsuchszem i najcieplejszem miejscu przedpokoju?!
A oto siła miłości: Ja, syn sześciopokojowego mieszkania, własnego powozu z końmi, tenor bohaterski, biorący Śmierć Otella jak piórko, skradam się tu na palcach... Staję skulony na wydreptanej słomiance i boję się zadzwonić.
Nacisnąłem, może dzwonek sam się rozległ?
Oto jestem w najszczęśliwszym przedpokoju wszystkich mieszkań świata!
Stara służąca pyta: — Na lekcję?
Odpowiadam: — Przyszedłem tak tylko.
Z jednych drzwi słychać granie wiolonczeli, z drugich ryki i wrzaski.
To kwartet!
Służąca poszła i nie wraca, czas mija.
Czekam, dotykam czerwonej czapeczki, czuję w oczach łzy nadziemskiej rzewności. Na usta cisną się słowa Napoleona, o tyle dostosowane do tego wypadku, że wiekopomne: „Czterdzieści wieków na was patrzy”...
Ktoś otworzył drzwi, — mogą śmiało otwierać, już oddawna stoję pod oknem przedpokoju w pozycji strzaskanej urny.
Stefan, za nim Irzek, za nim Dworski ślizgają się ku mnie przez cały pokój na podeszwach.
Jej nie widzę. Może to podstęp, może jest w jakimś innym pokoju? Może wyszły razem z matką?! Ale dlaczegoż Dworski tak nieprzytomnie szaleje z radości?!