Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/198

Ta strona została przepisana.

łuję, że siedzę! Gdybym stał, zatoczyłbym się teraz z radości!
Ma czerwoną wstążeczkę we włosach, ręce wsadziła do kieszonek zakopiańskiego serdaczka, podejrzenia moje rozwiewają się u jej stóp, jak mgła. Bardzo trudno o spokój i przytomność umysłu, zaczyna się dziać równocześnie kilka, kilkanaście rzeczy naraz.
Janinka udaje, że nas nie widzi. W roztargnieniu podchodzi do balustrady ganku, którego pręty żelazne drżą, jakgdyby poznawały swą panią.
Równocześnie, — udając, że jej nie widzę, prze grywam w scyzoryki.
Równocześnie, — Stefan, z wesołym triumfem krzyczy: — Uważaj, mam już dziewięćdziesiąt!
Równocześnie, — z głębi donosi się głos Dworskiego, wzywający Janinę.
Równocześnie, — Janinka przytula swą głowę do balustrady żelaznej [szczęśliwe żelazo], wywołuje z pierwszego piętra koleżankę, bezczelną Anielę, w której się Irzek kocha i tyłem de nas odwrócona, pyta, co zadane na jutro?
Równocześnie, — mimo, że od tak dawna jestem tu po raz pierwszy, nie powiedzieliśmy sobie choćby przeciętnego dzieńdobry.
Równocześnie, — Stefan idjota krzyczy: — Mam sto, przegrałeś.
Z radości łapie mnie przy niej za głowę i mierzwi włosy, cały rozdział na wszystkie strony.
Trzasnąłem idjotę po karku, — rzuciliśmy się na siebie, jak rozżarte bestje. Ława wywróciła się i, gdyby nie