Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/204

Ta strona została przepisana.

Nie obchodziła imienin, lecz urodziny, ze względu na matkę, Niemkę. Chłopcy świętowali imieniny, córka urodziny. Spuszczając skromnie oczy, powiedziała dokładną datę.
Można oszaleć! Początek czerwca, ta sama data, co dzień imienin naszej matki. Dziwne zrządzenie losu, może nawet tajemnicze przeznaczenie?!
Wzięliśmy się za ręce i zaczęliśmy chodzić.
Po podwieczorku matki nasze rozmawiały w buduarze, na Dantego było za późno, wolałem wytłumaczyć Janince urządzenie naszego mieszkania.
Gdzie mamy jadalnię, jak się który pokój z drugim łączy, gdzie przebito na specjalne żądanie ojca drzwi w murze. Powiedziałem też, które firanki są najładniejsze.
Ma się rozumieć, przezroczyste, tureckie. W gabinecie ojca.
Poprosiłem, by stanęła za niemi. Wyglądała jak w promieniach tęczy.
Nie pamiętałem, ile te firanki kosztowały. W każdym razie szalenie dużo. Mama, wybierając je rok temu w perskim sklepie, pierwszy raz na serjo zemdlała.
— Masz tobie! — odpowiedziała Janina, głaszeząc zwiewną materję.
Opowiadanie o tym wypadku sprawiło, że wzięła mnie za ręce. Staliśmy naprzeciw siebie, wpatrzeni w podłogę. Puściliśmy się, kiedy przykre wrażenie całkowicie minęło.
Nie miała poatramenconych palców, Irzek łgał!
Przy tych firankach zdobyłem się na odwagę i po wiedziałem: — Musimy się rozmówić.