Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/214

Ta strona została przepisana.

nie można było śpiewać po niemiecku, a co komu Czesi — szkodzili?!
W Andulce miał Dworski same mruczanda, zato ja — solo! Lepiej mi może nawet w głosie leżało, niż Śmierć Otella!
Czy moje solo pamiętają siwe od blasku księżyca krzaki bzu, dokoła parku Kilińskiego?! Czy pamiętają mój śpiew niziny, pełne zapachu, płynące wokół Wysokiego Zamku?!
Andulko, ja sem te lublu, głosiłem wszystkim okolicom zielonego Lwowa, szczęśliwy, że aż obce języki przyłączać trzeba do chwały cudnej Niny!
Szczęście moje, — i tak dość chwilowe, bo ileż smutnych rzeczy musiało się składać na jedną taką chwilę zapomnienia, — zepsuł właśnie Dworski.
Stało się to w pochmurny dzień wiosenny, gdy próbowaliśmy poważne, imieninowe numery naszej matki, w labiryncie starego gmachu teatralnego, przy piwnicy, przed żelaznemi drzwiami, które dla tajemniczego wyglądu, nazywaliśmy drzwiami „masonów“.
Groźne miejsce i strach, że lada chwila przerwie ktoś próbę strasznym okrzykiem: szczu-u-u-ur, — [Dworski twierdził, iż w tych szczurach przemieszkują dusze masonów] — wpływały na głosy, wywołując pożądane tremolo.
Ledwie otwarłem usta do swej Andulki, gdy Dworski przystąpił do mnie i rzekł:
— Ciekawym, kiedy śpiewać będziesz Andulkę, jeżeli tego samego dnia są imieniny waszej matki?
— Skąd wiesz?