Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/215

Ta strona została przepisana.

— Mówiła mi Janina.
Na to ja: — To nic, będę śpiewał Andulkę,
Na to Dworski: — Nie będziesz.
Na to ja: — Zobaczymy.
Na to Dworski: — Zobaczymy.
Błahe słowa, od nich jednak zaczyna się właściwa tragedja!
Śpiewamy. Po Glorja idę do Irzka i mówię, co mi powiedział Dworski.
Na to Irzek krótko: — Masz babo frak!
Znaczyło to, że położenie nie jest bynajmniej łatwe.
Śpiewamy Agnus.
Już Dworski nadyma się, podstawia rękę pod gardło, by dalej niosło, aż tu rzeczywiście, — szczur!!
Uciekliśmy do mieszkania Janiny. Bardzo wporę zresztą, po paru błyskawieach zaczynało już lać, jak z cebra.
Janina z bezczelną Anielą grały sobie najspokojniej w świecie w marjasza. Irudno w takich warunkach odbywać próby. Tem więcej, że ze względu na własny honor i powagę dość chyba wyraźnie zaznaczonej miłości, nigdy od czasu bitki ze Stefanem nie bywałem tu serjo. Zawsze tylko w przelocie.
Zamiast próby, zaczęliśmy się kłócić. Zaczął Dworski. Poprosił Stefana, całkiem niespodziewanie, by chór rozdzielić na dwie partje: tych, którzy wykonają program imieninowy dla naszej matki i drugich, którzy tu, Andulka.
Pociemniało mi w oczach. Mur, przepaść, lawina, na urodziny, wystąpią ze serenadą wszystko, co kto chce! Mimo te rzekłem spokojnie:
— Żebyś się miał powiesić, tu będę śpiewał.