Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/234

Ta strona została przepisana.

Jęknęło, jak mucha.
Nie mogliśmy mówić do siebie, usta nam drżały w niewymownym płaczu.
Irzek zatrzymał oddech w piersiach i zadzwonił długo, z całych sił.
Czemu Jan nie otwiera, nasz służący?! Czemu Jan nie otwiera?...
Rozległy się znowu kroki ojca. Ciężkie i miarowe.
Cofnęliśmy się od drzwi. Uchyliły się powoli, jakby nie wiedziano, komu się otwiera?...
W ostatniej chwili postanowiłem ratować nas żartem.
Gdy się lakierowane odrzwie uchyliło, chciałem zapytać: — Czy tu mieszkają państwo?.. I dodać nasze nazwisko.
Nie mogłem!
Na progu stanął ojciec i spytał:
— Czem można panom służyć?
Oparci o mur, zamachaliśmy rozpaczliwie rękami. W głębi przedpokoju ukazała się mama, w imieninowej sukni, blada, jak ściana. Ojciec powtórzył: — Czem mogę panom służyć — i odszedł do salonu.
Wpadliśmy za nimi, jak szaleni.
Przez otwarte okna szumiał ogród. meble, rozstawione po wizycie gości inaczej, niż codzień, nie puściły nas naprzód.
Irzek zatoczył się, zaczął coś mówić, gdy nagle mama krzyknęła:
— Ależ słuchaj! Oni są pijani!!!
Nie zapomnę owego „co“, którem odpowiedział ojciec. Podszedł do nas, przypatrzył się uważnie, badawczo,