Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/237

Ta strona została przepisana.

głowę do jej kolan, zacząłem niespodzianie opowiadać wszystko od początku.
Wszystko, za cały ten czas.
Wszystko, z ogromnym wstydem.
Choć nigdy, nigdy nie będzie można na to poradzić, Janinka i tak wybrała już Dworskiego. Wszystko razem na wieki przepadło.
— Nie przepadło, — pocieszała mnie matka. — Może nie kochałeś Janinki?... Gdybyś ją naprawdę kochał, możeby wszystko inaczej wypadło?!
— Cóż mogło wypaść inaczej? — — płakałem niepocieszony.
— Może nie zrobilibyście mi tej krzywdy? — Mama zdziwiła się mądrości własnych słów: — Mój kochany, wszystkie wielkie uczucia spotykają się w sercu człowieka radośnie. Jedno drugiego nie potrzebuje w cień spychać. Może dlatego nie miałeś czasu dla mnie, że niedość kochałeś Janinkę?!
Siedziałem z głową wspartą na kolanach, cierpliwie głaskany po włosach. Zasypiałem prawie, gdy mama przypomniała mi ów bilet, na jutro, do gimnazjum.
Zabrałem go oczywiście.
Gdym przymykał za sobą drzwi, mama wciąż jeszcze siedziała za biurkiem. Z nad galeryjki widać było czoło mamine, pełne drżących cieni i ten dziwny niczem niewzruszony uśmiech planów dalekiej przyszłości...