Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/238

Ta strona została przepisana.


PRZEZ WODĘ, ZIEMIĘ, OGIEŃ...

Uśmiech planów dalekiej przyszłości...
Wspominałem już nieraz co się stało z całym naszym domem. Sprzedać trzeba było wszystko pokolei. Tureckie firanki z perskiego sklepu, gdzie mama pierwszy raz zemdlała, znalazły się u innych ludzi, i nasz „wyjątkowy“ fortepian, i wszystkie futra, i serwis w róże czerwone, i wszystko.
Inne rzeczy, mniejszej wagi, poznikały same.
Ludzie mówią, że przedmiot, szklanny, drewniany, tani czy kosztowny, wielki czy mały nie żyje, nic nie rozumie. Ależ nieprawda! Żyje bardzo rozsądnie, trwa wiernie i cierpliwie. Dopiero, gdy w nas serca, czy wierności brakuje, ubywa jej z przedmiotu onego. Nie przyjdzie do ciebie pozłacana taca z pod lustra, nie nawinie się nóż do rozcinania kartek, który ongiś z taką radością ukradkiem brałeś do ręki, już nie posłuży kosz na stare papiery.
To, owo i dziesiąte, porzucone, obejrzy się samo za swym losem, już nie trwa na swem miejscu zwykłem, odeszło, znikło. Poszukało sobie innego posterunku.
Z całego domu, z wszystkich sześciu pokoi został mi w notesie bilet, pamiętnego wieczora napisany. a zaczęty od słów — „Niniejszem zaświadczam, że syn mój...“
Ostatni bilet w sprawach szkolnych, już nie użyty wcale.
Następnego dnia nie poszliśmy do gimnazjum. Cały dom przeraził się nagle choroby maminej.
Tak przyszło jedno za drugiem, — nieszczęście