Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/246

Ta strona została przepisana.

Dzieje się tak na świecie od lat miljonów, zawsze. Inaczej zaczynamy, inaczej kończyć nam wypadnie. Tak samo jak tę książkę, życie kiedyś zakończę, wiecznym przypadkiem niewiadomej śmierci — inaczej.
Może w ogrodzie na ławce, z jesiennym prochem drzew na zgarbionych ramionach; o wschodzie, o zachodzie, w nocy, czy też o świcie; czy też może naprzeciw jakiejś kamienicy, z rzędu tysiąca innych, właśnie w chwili, gdy na drugiem piętrze przestawiać ktoś będzie puste doniczki, a na trzeciem przy fikusie mała dziewczynka nawlecze nitkę.
Tak samo Ty, mój dobry Czytelniku, tak samo ja, tak samo wszyscy ludzie wszędzie, na całym świecie.
Pocóż więc tyle trudu, serca, pracy?!
Doskonale wiem poco! By nie być tylko cieniem, by nie być czemś mniejszem, gdy można być czemś większem. By nie być tylko sobą, lecz sobą i Tobą. By żyć nie raz, by umierać nawet nietylko jako ja, lecz jako ja i Ty, i on, i tamci, i choćby wszyscy!
Gdyż, jeżeli przejąłeś się mą książką, ona właśnie, czyli prawie ja, z Tobą, z wami żyć, z wami umierać będziemy: — cały ten świat, matka moja i ojciec, Filipina, dzielna zwycięska Adela, ów nieznośny kiełbasiarz, pan Kossak Juljusz, najukochańszy Gucio, stryj Ernest, wynalazca nieprzemakalnej dachówki, wuj-doktór, który się uczył na „Kinderspilalgasse“ w Wiedniu, nasz drogi Tanczuś, i ten Ogór chytry i syn Gucia, o którym nie wolno ci nigdy zapomnieć, i Tomasz szanowny, i pan Białkowski w postaci cesarza Wilhelma Pierwszego Starego, i pan Finkiel ze spiętrzoną mydliną na palcu.