skłoniliśmy się pokornie. Leżał na łóżku, rozebrany, bez butów, ale w bufiastych spodniach do konnej jazdy.
Irzek powiedział mi potem, że prawdziwi jeźdźcy zawsze tak śpią. W spodniach, aby im nogi nie wychodziły z drygu.
Baliśmy się poruszać w tym pokoju, wszystko bowiem było tu inne, niż wszędzie. Końskie. Obrazy na ścianach, szpicruty, baty, podkowy, sztylpy, — coś cudownego!
Pan profesor Walczak zadzwonił. Uskoczyliśmy od drzwi. Wyszedł z nich ogromny chłop, w butach, w czerwonych portkach, też oczywiście konnych, i w koszuli z odwiniętemi rękawami.
Pan profesor Walczak zapytał przez zęby: — Macieju, czy ten Przyjemski jest już na ujeżdżalni?
— Przyjemski! — wykrzyknęliśmy zdziwieni i zgorszeni. — Przyjemski mieszkał obok nas, był synem masarza, razem z nami chodził do szkoły, a wogóle było rzeczą zupełnie pewną, że był głupcem.
Pan Walczak zadarł nogi do góry, zeskoczył z łóżka, zawołał do Macieja: — No to brać ich, — i za chwilę spotkaliśmy się z Przyjemskim oko w oko.
Przyjemski był może jeszcze więcej niezadowolony ze spotkania, niż my. Nie przywitał się, nie podszedł nawet. W aksamitnem ubraniu, w koronkowym kołnierzu, wydymając policzki i tak już czerwone jak odmrożona szynka, udawał, że nas wcale nie poznał.
— Widziałeś? — szepnął mi Irzek do ucha, — ma prawdziwe buty z cholewami.
— No tak, — odpowiedziałem. Aby udać, że sobie z tego nic nie robię, patrzyłem, jak Maciej wlecze bu-
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.