Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/29

Ta strona została przepisana.

leżeli na piachu. Nareszcie pan Walczak zakomenderował: — Stać!! Zsiadać pokolei.
Od stajen wybiegł ku nam Maciej, z przeciwległej strony ukazał się niespodzianie nasz ojciec, z boku szedł naukos ojciec Przyjemskiego.
Pierwszy zsiadł Przyjemski. Usta miał potem zroszone, dyszał ciężko. Czekał. Patrzył na każdy nasz ruch.
Irzek, znalazłszy się na ziemi zatoczył się, jak pijany. Krew sączyła mu się z kolan. Pode mną nogi się zawiązały, osunąłem się na piach, jak kluska.
— Nie umieją zsiadać — pisnął Przyjemski swym idjotycznym głosem i odwrócił się od nas wzgardliwie.
Popatrzywszy na niego, wyszeptał do mnie Irzek jedno tylko słowo...
— Zemsta.
Zrozumieliśmy się odrazu, ale już ojciec był przy nas i pytał, jak się nam podoba jazda? Irzek odpowiedział, że świetnie, a ja, — że siadłem na ziemi dla śmiechu.
Pan Walczak machał batem wesoło, pan Przyjemski opowiadał coś wszystkim i grube palce wplatał sobie w ogromny łańcuch od zegarka. Chcieliśmy już najprędzej stąd iść, położyć się, a przedtem o jedno tylko zapytać ojca, — czy murzyni tak samo uczą jazdy konnej?
Chcecie iść? No, a konie? Musisz zobaczyć, — uczył ojciec, — co się dzieje z twoim koniem!
Poszliśmy do stajni, niestety, już bez żadnego przekonania. Adela i Bałwan patrzyły na Irzka i na mnie, wygiąwszy szyje od żłobu, jakby nas przepraszały. Nie były winne. Poklepaliśmy je nawet.