bo ewentualnie kto wie, czy wobec spodziewanych wyników nie moglibyśmy wziąć udziału w wyścigach jesiennych, które przecież nasz Sokół urządzi. Przy słowie wyścigi popatrzyliśmy na siebie z Irzkiem spojrzeniem, — wyścigowem. Zaciskają się od niego szczęki, a oczy mrużą z pośpiechu.
Na pokaz brania przeszkód przyszli naturalnie rodzice Przyjemskiego, rodzice innych jakichś trzech chłopców, którzy już dawniej uczyli się, a teraz mieli sobie tylko przepowiedzieć, i nasi rodzice, z panem Juljuszem Kossakiem.
Znaliśmy go z wspólnych kąpieli we Wiśle. Miał na całem ciele złote plamy. Ojciec mówił, że wątrobiane, ale Irzek twierdził, że to z malowania.
Ojciec zaprosił pana Kossaka aby przekonał mamę, jako sławny przyjaciel koni, że nic się nam nie stanie.
Pan Juljusz Kossak przyszedł na obiad, darował nam swój album z Legjonami, poczem zaczął błagać mamę, śmiejąc się najweselej w świecie i pięknie uderzając w klapę swego czarnego surduta.
Kiedy się stało, że mama ustąpiła, czy przy leguminie, czy po czarnej kawie, dokładnie nie wiem. Wiem, że pojechaliśmy wszyscy razem powozem, Irzek na koźle, ja obok ojca na przedniem siedzeniu, pan Kossak obok mamy.
Przypominała mu, że miałem złamany obojczyk, pan Kossak odpowiadał na to coś takiego, że śmiała się bezradnie.
Tak się zaczął zwycięski popis Przyjemskiego.
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.