Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/38

Ta strona została przepisana.

kierniczek, od babci, na wszystkich wizytach, ze wszystkich stron. Lepił się nam po kieszeniach, obrywał je!
To nic, robi się wszystko dla zwycięstwa! Konie teraz dobrzały. Adela przestała chodzić pod paniami, Bałwan, jako bardzo spokojny, chodził jeszcze, lecz rzadko.
Przestaliśmy jeść chleb. Prawdziwi dżokeje dla lekkości swych ciał nigdy chleba nie jedzą! Wszystko szło do stajni.
Irzek postanowił, żebyśmy oddali także na dożywienie koni nasze pieniądze. Zachodziła tylko obawa, czy Maciej przyjmie?!
Naradzałiśmy się nad tem, u nas, w pokoju, za szafą, czyli w „zbrojowni“, gdy nagle drzwi się otwarły i weszła mama z wielkim triumfem.
— Ty, — rzekła do mnie, — ponieważ miałeś złamany obojczyk i wogóle jesteś jeszcze za mały, na wyścigach jeździć nie będziesz. Ojciec tak powiedział. — I uciekła.
Łzy stanęły mi w oczach. Irzek zbladł. Milczeliśmy długo, kotlety zawinięte w papier chrzęściły nam w kieszeniach.
— To nic, — rzekłem nareszcie do brata, — będziemy teraz wszystko dawali Adeli!
Na szczęście Maciej zgodził się przyjąć pieniądze.
Całą tę sprawę opowiedzieliśmy wieczorem Guciowi. W tajemnicy ma się rozumieć.

— Maciej jest skończony gałgan, — zniecierpliwił się Gucio, — zresztą i tak nanic się wszystko zdało! Cóż wy z waszemi głupiemi kotletami wobec całego magazynu wędlin takiego bogacza, jak Przyjemski!?