Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/51

Ta strona została przepisana.

razy palcem w drzewo, do której, śmiejąc się przezornie, wołamy — na psa urok!
Któraś powinna być, bądź zawsze sto tysięcy mil i największą liczbę.„razy“ na świecie daleko od nas wszystkich, a najdalej od dzieci!
Która bądź zawsze na świecie w niczyjem ręku, jak tylko w ręku Boga!
W opisanem poniżej zdarzeniu prawdziwem wypowiedziane będzie, jak się pewnego razu z pośrodka szczęścia śmierć wyłoniła, jakie szkody wynikły z tego nieprzebrane. Ale będzie też tutaj pewna próba przedsięwzięta, trudna, choć bardzo prosta, mianowicie próba wykazania, że nawet śmierć w swych zimnych palcach przynosi człowiekowi jasne światło przyszłości.

SAMO WYDARZENIE

Ten trzeci z pośród nas, najmłodszy, o którym dotąd prawie nie wspominałem nazywał się Tanczuś.
Nie chodzi o prawdziwe imię z metryki, które jest dla szkoły, dla świata, lecz o imię rodzinne, ktore tworzy się samo, dla domn, a chociaż tylko na niby, ono jedno istnieje naprawdę.
Tanczuś, czyli dźwięk zbliżony do tańca, ale więcej tu na wesołości zależało, niż na tańcu.
Trzeba widzieć, jak ojciec idzie z nami przez Planty, gdy zbieramy kasztany. Traci nas z oczu, znów się ukazujemy, we dwóch tylko, Irzek i ja. Trzeba widzieć, jak ojciec natychmiast odrzuca wbok głowę i woła, — gdzie jest Tanczuś?