Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Pan Karmański oświadczył ojcu dziś wieczorem, że do robienia portretu wybiera pastel, w takich właśnie tonach widzi i najlepiej czuje naszego Tanczusia.
Bardzo nas bolało, Irzka i mnie, że ojciec każe malować Tanczusia, a nas nie! Czyż chodziło o ładność? Synowie nie potrzebują być ładni i tak są synami; po drugie, gdyby nas ubrać tak samo, tak samo posadzić na tle jedwabnej kotary w pracowni malarskiej bylibyśmy też ładni.
Czy może chodziło o spokojne siedzenie?
Panczuś siedział, zdaniem pana Karmańskiego, idealnie. Ręce miał złożone na kolanach, oczy utkwione w okno. Pan Karmański mówił, że Tanczuś patrzy tak mądrze, jakby słuchał czasu. Kto wie jednak, czy mybyśmy też nie potrafili słuchać czasu na aksamitnym fotelu w obliczu pięknej draperji?!
W miarę pracy malarskiej okazało się, że nawet łatwiej byłoby z nami!
Pan Karmański oświadczył mamie pewnego popołudnia w lecie, iż wcale się nie skarży, ale wydaje mu się, że albo mu się coś na płótnie pomyliło, albo poprostu jest nagle dwóch Tanczusiów. Jeden dawniej zaczęty, na obrazie, i drugi, który siedzi przed kotarą, całkiem inny...
Mama zerwała się, przestraszona, stając między synem a portretem. Pan Karmański wyciągnął mały palec z długim paznokciem przed siebie. Patrzyliśmy na pana Karmańskiego, nie rozumiejąc, co się tu znów dzieje? Przez twarz maminą leciał znowu zimny, ogromny przeciąg, choć okna były pozamykane, bo pan Karmański nie znosił hałasu przy pracy.