Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/63

Ta strona została przepisana.

Po tem nieudałem posiedzeniu wytłumaczyła nam mama, że nie powinniśmy zazdrościć portretowania. Wogóle nigdy nikomu niczego nie zazdrościć. Po wtóre — mówiąc te słowa, zawstydziła się nagle, — po wtóre, wy jesteście całkiem zdrowi. Fanczuś pije tran. Że też wam to chłopcy nigdy do głowy nie przyszło?! Tran przecież niewiele się już różni smakiem od rycynusu!
Parę tygodni później musiał Tanczuś pić nie żaden tran a piołun. Zgadzał się na to pod warunkiem, byśmy wszyscy przy tem byli. Inaczej nigdy nie starczy mu odwagi.
Działo się to zazwyczaj w kancelarji ojca, koło godziny jedenastej. Oglądaliśmy w imbryku sine, mokre liście piołunu i śmialiśmy się do naszego brata, gdy zaczynał pić wywar. Zaglądając mu w wysoko podniesione oczy, wołaliśmy:
— Śmiało Tanczusiu, śmiało, nic się nie bój!
Wypiwszy, chował się w drżące objęcia matki, która za każdym razem powtarzała: — Przecież ja nie chcę poić swego syna piołunem! Sam wiesz, jak nie chceę!...
Z tych wszystkich przyczyn wszystko zaczęło iść inaczej między nim a nami, chociaż ciągle byliśmy takimi samymi synami tych samych rodziców.
Weźmy dla przykładu fakt najprostszy, nasze imieniny i jego.
Gdy się tylko zaczęły zbliżać jego imieniny, czuć było przygotowania całkiem inne, a gdy nastał sam dzień, chociaż Tanczuś właśnie leżał w łóżku, drzwi nie zamykały się od rana.
Takiej fury tortów, takich gór ciastek, takich pudełek żelaznych żołnierzy, leżących na różowej atłasowej