Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

kwasu Borna — nikt nie chciał płókać. Dopiero, gdy Gucio oświadczył, że kwas ten może być trucizną, jeśli się przez nieumiejętność połknie choćby jedną kroplę, wypłókaliśmy do dna oba kielichy.
Babcia wystąpiła z długą mową o chorobie dyfterycie, czyli dyfterji, którą ma Tanczuś, i że wobec tego powinniśmy się zachowywać dwa razy grzeczniej. Na szczęście Gucio zaraz rozpoczął ze mną wyborną grę, — o dwa grosze, czy pociemku trafię do ust łyżką?!
Urządziwszy spanie w salonie, chciała babcia być przy tem, jak będziemy odmawiali co najmniej podwójne pacierze, — na szczęście Gucio zaczął opowiadać o gwiazdach w połączeniu z mleczną drogą — i zasnęliśmy niewiadomo kiedy.
I tak trzeba było wcześniej wstawać, przed szkołą, iść przed świętego Wojciecha na dawanie znaku od mamy.
Cały czas pobytu u babci, choć nie było tam naszych sprzętów a tylko obce, choć nie było rodziców, powodziło się nam nieźle. Zaraz drugiego dnia, — nie Gucio, jeszcze inny wuj, adwokat, — przyniósł gruszkę prawdziwą, wielką, jak z ziemi obiecanej, którą jadło osiem osób i wszystkie miały dość. Mogliśmy się o wiele mniej uczyć, do mięsa podawali zawsze konfitury, u nas ojciec nie pozwoliłby na coś podobnego za nic na świecie.
Przez cały czas pobytu, mimo, że się nam nieźle powodziło, codzień rana byliśmy przed świętym Wojciechem. Przychodziliśmy nawet za wcześnie i musieliśmy czekać na śniegu.
Po naszych oknach drugiego piętra, tuż nad malowanym na murze herbem olbrzymim, nic nie można było