Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Gucio uznał, że na przeprowadzkę jest nieco za późno, ale zato zaproponował nam prawdziwe przedstawienie cyrkowe. Zostaliśmy boso, w koszulach i w majtkach, Gucio, jak klown, nawdział białą, frakową kamizelkę, rękawiczki i cylinder.
Robiliśmy szalone sztuki po wszystkich kątach i na wszystkich meblach. Sztuki tak wspaniałe, że aż się obraz ze ściany oberwał. Obraz pod tytułem Kozacy na zamczysku, malarza Krzesza.
Nadeszła babcia bardzo wzburzona. — Któż tak długo wyrabia takie brewerje? Zresztą, — dodała, — jeżeli dziś, po tylu nocach śpi nareszcie spokojnie wasza matka, to i wy za jej przykładem powinniście już spać!
Ledwośmy się ułożyli, ledwie światła pogaszono, odezwał się dzwonek, ktoś z ulicy wszedł do przedpokoju. Coś się tam działo, syczało, tłamsiło, byliśmy tak zmęczeni po naszym cyrku! Zasnęliśmy wybornie.
Nikt nas rano nie obudził. Prócz starej Marjanny, hałasującej w kuchni, nie było w mieszkaniu nikogo. Ani babki, ani Gucia, ani nawet ciotki.
— Ty, — krzyknął Irzek w drzwiach salonu, — niema nikogo!
No, to co? — odpowiedziałem.
Marjanna dała nam kawy, pobiegliśmy przed świętego Wojciecha i tu rozświetliła się odrazu ta rzecz straszna...
W oknie stanęła mama. Jakby wcale twarzy nie miała! Samo czoło, okropnie przerażone. Otwarła okno wewnętrzne, przełamała się w szybach, otwarła drugie naoścież, wyrzuciła ku nam ręce w powietrze, krzy-