Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

Tego samego wieczora spytaliśmy Tomasza, gdzie są, co się dzieje właściwie z naszemi zabawkami?
Wyznał, że to wszystko „zenfekuje” się na strychu i zakazano tego ruszać pod wszelką groźbą.
Sprawę zabawek wyjaśnił dopiero wuj Kazimierz, który leczył Tanczusia. Pewnego popołudnia przyszedł do nas z Guciem.
Dlaczego Gucio tak długo o nas nie pamiętał?! Rzuciliśmy się mu na szyję, — Tomasz powiedział, — jak wypuszczone z klatki.
Ściskaliśmy Gucia i całowali odrazu tu, w kuchni. Nie zapomniał o nas, bynajmniej, ale odwoził naszych rodziców na wieś, do jeszcze innego wuja, dzielnego agronoma. Był tam trochę z nimi, wszystko widział, co się dzieje, — rodzice przysyłają nam mnóstwo pozdrowień, — Gucio dziwił się bardzo, że siedzimy w kuchni.
Z przybyciem naszych wujów staliśmy się na nowo paniczami. Irzek dał znak Filipinie i Tomaszowi, — mądry znak, który znaczył, że odchodzimy tylko z powodu wujów — i polecieliśmy zaraz do salonu.
Wuja Kazimierza już nie zastaliśmy. Szedł przez całe mieszkanie, zostawiał za sobą otwarte drzwi, kazał podnosić story. W sypialni mamy zaczął krzyczeć na Tomasza. Nazwał go starym niedołęgą, jego, Tomasza, pół-generała, czyli żołnierza artylerji fortecznej.
Zaco?
Za portret Tanczusia, który był dotąd nie schowany. Zapakowali ten portret bardzo ostrożnie w papiery i w sznury, aby gdzieś wynieść.
Gucio usadowił się między nami, Filipina przyniosła