Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/82

Ta strona została przepisana.

Kazimierz zabrał ze sobą Tomasza, poszli na strych ze świecami we dwóch, wrócili we troje, z Filipiną, niosąc ogromne pudła naszych papierzanych żołnierzy i wogóle wszystkie nasze zabawki.
Wstyd się nam zrobiło i ucieszyliśmy się nadzwyczajnie.
Wuj Kazimierz obszedł jeszcze raz całe mieszkanie, teraz wszędzie już pozamykał drzwi za sobą, powiedział do nas, — no więc chłopcy, bawcie się grzecznie, nie objadajcie się zanadto — i poszedł.
Zabraliśmy się co prędzej do wielkich pudeł z wojskiem. Mój Boże! Co się przez ten czas dezynfekcji i strychu stało z naszemi armjami?! Najwięcej zaszkodziły im na strychu myszy. Karbol zmienił gdzie niegdzie barwy mundurów, ale myszy! Wyżarły baszybożukom bębny! Cała kawalerja Zajączka była bez zadów, kosynierzy mieli pojedzone krakuski!
Irzek twierdził, że — tu niema co. Nanie się nie zda szperanie po pudełkach, trzeba zrobić jeden porządny przegląd, wtedy za jednym zamachem przekonamy się o wszystkiem.
Drugiego dnia po południu robimy w salonie generalny przegląd. Podnoszą się, wstają z pudełek, niby z dalekiej drogi maszerują przez dywan bersaljerzy, Polacy, Francuzi, pokrzywieni, pogięci, wszyscy pachnący karbolem, w mundurach oblazłych, aż tu nagle dzwonek...
Tomasz człapie do przedpokoju, zerwaliśmy się z Irzkiem, — kto?!
Rodzice...