Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/83

Ta strona została przepisana.

Nigdy tego nie zapomnę! Weszli ukradkiem, jak my wchodzimy do domu, gdy w szkole było coś niedobrze. Nie w żadnej żałobie, ani w niczem nowem, w jakichś starych odzieżach, których już całkiem nie pamiętaliśmy. Jakby w ciemnych, srogich mundurach.
Mama zaczęła zaraz coś otwierać, zamykać, jak każda gospodyni. Ojciec wrócił po długiej chwili, i widząc rozstawionych żołnierzy, spytał:
— No, cóż wojsko?
Odpowiedzieliśmy nieśmiało, że nie, wojsko doskonale, tylko myszy mu trochę zaszkodziły, nawet Bartosz Głowacki ma wyjedzoną rogatywkę.
— Któż wam wydał ze strychu to wojsko?
— Wuj Kazimierz.
Ojciec wstał, odszedł prędko i jnż tego wieczora wcale do nas nie wrócił.
Zaczęły się długie dnie, wieczory, chwile, — przyjazd rodziców niczego nie polepszył. Mażebyśmy nawet woleli być sami jak przedtem, z Tomaszem i Filipiną?
Irzek miał słuszność, gdy mówił, że teraz w domu naszym nic nie wróci na swe miejsce. Nie umieliśmy już być wszyscy razem. Zdarzały się przytem rzeczy, na które nikt nie mógł znaleźć żadnej rady, ani Filipina, z którą mama siadywała długo w kuchni na kufrze, ani babcia, ani nawet Gucio.
Rzeczy tych baliśmy się, jak ognia. Nazywaliśmy to, — przepadaniem mamy...
Szukając kluczy, czy jakiegoś listu starego, czy papieru, przepadała nagle w swoim pokoju na kilka dłu-