Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/84

Ta strona została przepisana.

gich godzin. Ź początku nic się tam nie odbywało, — zwykła cisza. Potem szelest, coraz głośniejszy, potem jakby śpiew nieskładny, pomieszany z szumem, naprzykład wstrząsanego drzewa.
Niewiadomo, co robić? Stanąwszy blisko, słuchaliśmy aż się mama wypłacze. Między ten płacz wpadały słowa oderwane, zmylone, pełne tak strasznej boleści, że od wtedy, dotąd, naumyślnie ich nie pamiętam.
Słuchaliśmy. Potem prosiliśmy. Potem biliśmy w drzwi pięściami, płacząc i siedzieliśmy na podłodze pod temi drzwiami nadaremnie.
Ojciec, jakby nie słyszał, nie wiedział o tem, jakby się to wogóle niczego nie tyczyło.
Umówiliśmy się z Irzkiem, że będziemy pilnowali tego przepadania. Pilnowaliśmy też nieustannie.
Okazało się, że mama w sypialni wyciąga z komody ukradkiem rzeczy po Tanczusiu. Ubranie ćwiczebne z parku Jordana, biało-niebieską krakuskę, wszystkie pudełka żołnierzy, które dostał na ostatnie imieniny, dawną, malutką jego bieliznę.
Irzek postanowił nie pozwolić na to mamie.
Ja też.
Stanęliśmy przed drzwiami.
Mama chce nas odsunąć, aby wejść. Nie pozwalamy. Zrobiła się tak straszna!... Ścisnęła wargi i z sykiem wyszczerzyła do nas zęby.
Irzek nadstawił piersi do uderzenia i płacząc, krzyknął:
— Niech mama bije!
Zesłabła, objęła nas przez pół, wysnuwając z poblad-