Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczęliśmy ogromne przeglądy. Bitwy wściekłe. Defilady!
Ojciec nie pomagał nam jeszcze, jak dawniej, nie przymawiał, ale widoczne było, że już podziwia. Patrzył i słuchał i patrzył, — bitwy odbywały się teraz codziennie. Aż raz, właśnie kiedy „ułani dzielnie uciekali w najwścieklejszym rozpędzie“ przed Bułgarami, podniósł się, wyszedł z domu i wrócił z paczką, oraz z przedziwną wiadomością.
Wiadomość: — Całym domem pojedziemy do Lwowa, na pierwszą Wystawę Krajową, kupiłem już bilety.
Paczka, — o paczce nic nie powiedział. Poszliśmy razem, nie miał nic przeciw temu. Rozwinął z delikatnych bibułek bardzo piękny papier listowy, orle pióro z obsadką, złoty piasek do posypywania i przycisk, żelazną lilję na marmurze.
— Cóż to znaczy? — spytała mama.
— Sam nie wiem dobrze. — Ojciec ruszył brwiami i zapatrzył się w okno. — To dla ciebie. Na wypadek, gdybyś chciała do kogoś napisać?... Może porozumieć się? Może, nie wiem?...
Ułożył wszystko na maminem biureczku, które dotąd stoi w moim domu, — jakbym jeszcze dziś widział na niem te przedmioty.
Co miał znaczyć wyjazd, zrozumiałem po wielu, wielu latach, po wielu pracach, ciosach, wysiłkach i zawodach, przypominając sobie ową drogę, pociąg pełen ludzi, śpiewu i ojca na schodkach wagonu.
Nie chciał być w przedziale, — w żadnych ścianach. Siedział z zewnątrz, na stopniu, staliśmy po bokach. Roz-