Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Zaczęli na serjo używać tych gazet. Wszystko poszło w kąt, nawet my. Ojciec przestał wycinać nam żołnierzy. Kupił sobie parę długich nożyc, kilka buteleczek gumy arabskiej z pendzelkami w korku i wycinał potrzebne miejsca z gazet. Rozkładał je, naklejał na arkusze i zakreślał czerwono lub niebiesko, nie ołówkami, lecz olbrzymiemi „ołówami“, których nie wolno było wcale dotykać.
Przy lepieniu, zakreślaniu i wycinaniu bardzo się zapalał.
— Może powiesz, — woła do mamy, — że to nie jest łajdactwo?! Nie odpowiadasz? Uważasz, że to wszystko jest w najdoskonalszym porządku?
Mama uważała, że nie należy się tak przejmować, wskazywała przytem oczami na nas ze względu na słowo „łajdactwo“.
Niestety — za późno. My też kłóciliśmy się już z powodu gazet. Poszło nam o rubrykę Humor, drukowaną zawsze przed ogłoszeniami, na ostatniej stronie.
Irzek rozumiał wszystkie dowcipy, ja żadnego. Chciał mi wytłumaczyć. Tłumaczył za długo, za głośno i tak niezrozumiale, iż nazwałem go wkońcu głupcem. Obraził się sam przez się i za swoją gazetę, to jest Głos Narodu, w którym codzień był właśnie ów humor.
Odpowiedziałem na to, że gazety, drukujące humor, nie mają nic do gadania. Byłem za Czasem, który, choć był większy i miał dosyć miejsca, nie zajmował się żadnemi głupstwami.
Pierwszy raz nic wielkiego z tej kłótni nie wynikło. Postanowiliśmy tylko raz na zawsze: wycięte Głosy