— Cóż u dyabła może chcieć odemnie ten pan Sharp? — rzekł do siebie. — Czyżbym miał, sam nie wiedząc o tem, ściągnąć na siebie proces jaki?.. Pewny jesteś, że to do mnie? — zapytał.
— Oh! yes, mosiou! — odpowiedział.
— No to poproś.
Mistrz ceremonii wprowadził mężczyznę młodego jeszcze, którego doktor za pierwszym rzutem oka zaliczył do wielkiej rodziny »trupich głów«.
Jego usta wązkie, a raczej wyschłe, długie białe zęby, wklęsłe skronie pod pargaminową skórą, cera mumii i małe szare oczka o świdrującem wejrzeniu dawały mu niezawodne prawo do tej nazwy. Cały szkielet jego, od głowy do pięt, znikał pod ulster coat’em, w wielkie kraty; w ręku trzymał podróżny worek z lakierowanej skóry.
Wszedłszy do pokoju doktora, nieznajomy szybko ukłonił się, położył na ziemi worek swój i kapelusz, usiadł nie prosząc o pozwolenie, i rzekł:
— William Henryk Sharp młodszy, wspólnik domu Billows, Green, Sharp et Co... Czy z doktorem Sarrasin’em mam honor?..
— Tak, panie.
— Franciszkiem Sarrasin?
— Takie jest moje nazwisko w istocie.
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/012
Ta strona została przepisana.