Takie niespodziane bogactwo mogło olśnić najspokojniejszy umysł; poczciwy doktor uległ także wzruszeniu: jakie podobny wypadek mógł wywołać. Wzruszenie to jednak krótko trwało, zdradziwszy się tylko szybką, kilkuminutową przechadzką po pokoju. Zapanowawszy nad sobą, doktor wyrzucał sobie jako słabość tę chwilową gorączkę i rzuciwszy się na fotel, czas jakiś siedział pogrążony w głębokiej zadumie.
Potem nagle zerwał się i począł znowu chodzić wzdłuż i wszerz. Ale teraz już oczy jego błyszczały czystym ogniem, i widać było, że myśl piękna i szlachetna rozwija się w nim, przyjął ją, pielęgnował, pieścił, wreszcie przyswoił sobie.
W tej chwili zapukano do drzwi, Mr. Sharp zjawił się z powrotem.
— Darujesz mi pan moje powątpiewanie — rzekł do niego doktor uprzejmie. — Teraz przekonałem się i mocno obowiązany jestem panu za trud, jaki sobie zadałeś.
— Nie jesteś mi pan wcale obowiązany... prosty interes... mój zawód... — odpowiedział Mr. Sharp. — Mogęż spodziewać się, że Sir Bryah pozostanie klientem moim?
— Ma się rozumieć, Całą sprawę powierzam panu... Tylko będę prosił pana, ażebyś nie dawał mi więcej tego niedorzecznego tytułu.
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/021
Ta strona została przepisana.