Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/029

Ta strona została przepisana.

a wyszedłszy z nich, nie opuszczał go ani na chwilę. Wracali do siebie i zasiadali do pracy, przeplatając ją tylko czasem fajeczką, czasem filiżanką kawy. Kładli się o godzinie dziesiątej, z sercem zadowolonem, jeśli nie szczęśliwem, i z pełną głową. Od czasu do czasu partya bilardu, dobrze wybrane widowisko teatralne, niekiedy koncert w konserwatoryum, konna przejażdżka aż do lasu Verrières, przechadzka po lesie, dwa razy na tydzień ćwiczenia w boksowaniu lub fechtunku, oto były ich rozrywki. Chwilami wprawdzie Oktawiusz okazywał chętkę do buntu i z zazdrością patrzał na przyjemności mniej godne pochwały. Wspominał o tem, że trzeba pójść odwiedzić Arystyda Lerense, który »uczył się prawa« w piwiarni Saint-Michel. Ale Marceli tak ostro szydził z owych zachcianek, że te najczęściej same przez się mijały.
Dnia 29 października 1871 r., koło godziny siódmej wieczór, dwaj przyjaciele siedzieli obok siebie przy jednym stole i przy jednej wspólnej lampie. Marceli duszą i ciałem pogrążył się w zadaniu, niezmiernie ciekawem zadaniu geometryi opisowej, zastosowanej do ciosania kamieni. Oktawiusz, z religijnem namaszczeniem zajmował się robieniem kawy, co w jego oczach było rzeczą o wiele ważniejszą. Był to jeden z niewielu przedmio-