tów, w których celował, jak sobie pochlebiał, może dlatego, iż to dawało mu codziennie możność przerwania na chwil kilka arcy niemiłej pracy rozwiązywania zrównań, której, jak mu się zdawało, Marceli nadużywał trochę. Kropla za kroplą spuszczał wrzącą wodę na grubą warstwę sproszkowanej mokki, i spokojne zadowolenie, jakie przytem uczuwał, wystarczało mu zupełnie. Ale widok pracującego Marcelego budził w nim wyrzuty sumienia, usiłował przeto przeszkadzać mu swojem paplaniem.
— Dobrzebyśmy zrobili, gdybyśmy kupili ulepszony przyrząd do kawy — rzekł nagle. Ten starożytny filtr nie odpowiada już tegoczesnej cywilizacyi.
— Kup przyrząd! Może wówczas nie będziesz co wieczór tracił godziny czasu na warzenie kawy.
To powiedziawszy, Marceli wrócił do zadania swego.
— Wnętrze sklepienia tworzy elipsoida o trzech nierównych osiach. Niech ABDE będzie elipsą dającą początek, której oś największa oA=a, oś średnia oB=b, oś najmniejsza o, o’ c’ jest poziomą i równą c’, co czyni sklepienie zniżonem ku środkowi...
W tej chwili zastukano do drzwi.
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/030
Ta strona została przepisana.