I ucałowawszy matkę, odeszła do pokoiku swego.
Kronika.
Przybywszy na czwarte posiedzenie kongresu hygieny, doktor Sarrasin zauważył, że wszyscy koledzy przyjmują go z oznakami nadzwyczajnego szacunku. Dotychczas szlachetny lord Glandover, kawaler Podwiązki, a honorowy prezes zgromadzenia, zaledwie raczył spostrzegać obecność doktora francuskiego.
Lord ten, była to wspaniała postać, której rola ograniczała się na otwieraniu i zamykaniu posiedzeń i na mechanicznem dawaniu głosu mówcom, których listę kładziono przed nim. Zwykle trzymał prawą rękę za zapiętym surdutem, nic dlatego, by kiedy spadł był z konia — ale dlatego jedynie, że widział kilka posągów z bronzu, przedstawiających w takiej postawie mężów stanu.
Twarz blada i gładka, upstrzona czerwonemi plamami, peruka pretensyonalnie ułożona w wysoki czub ponad czołem, widocznie pustem, uzupełniały tę postać komicznie nadętą i niezmiernie sztywną. Lord Glandover