ktor Szultze sam badał już kiedyś i szczegółowo opisał, imię to Langevol prześladowało go i we śnie nawet. Tak, że nazajutrz zrana, budząc się, machinalnie je powtarzał jeszcze.
Nagle, w chwili kiedy miał spojrzeć na zegarek, odnalezione wspomnienie błyskawicą oświeciło go. Porwawszy wówczas dziennik leżący u stóp łóżka, odczytał kilka razy z rzędu ustęp, który dnia wczorajszego omało nie był ominął; przyczem przesuwał ręką po czole, jak gdyby chcąc skupić myśli. Widocznie rozjaśniało mu się w głowie, bo nie włożywszy nawet swojego szlafroka w wielkie bukiety, pobiegł do kominka, zdjął mały portret w miniaturze zawieszony obok zwierciadła, i odwróciwszy go, starł rękawem zakurzony papier, znajdujący się po drugiej stronie fotografii.
Profesor nie omylił się. Za portretem znajdowało się nazwisko, wypisane żółtawym atramentem; pół wieku czasu zatarło prawie nadpis:
Therese Schultze, geborene Langévol.
Tegoż wieczora profesor wyruszył pociągiem, idącym wprost do Londynu.