Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/058

Ta strona została przepisana.

Odpowiedź młodego dependenta:
»Jest to człowiek o powierzchowności budzącej szacunek. Nie ma przyjemnego wyrazu, ale twarz nie jest pospolitą«.
I znowu tajemniczy wykrzyknik.
»I przybywa z Niemiec?«
»Tak mówi przynajmniej«.
Westchnienie przebiegło akustyczną rurkę:
»Niech przyjdzie«.
— Dwa piętra, drzwi na prawo — rzekł głośno dependent, wskazując przejście wewnętrzne.
Profesor udał się w głąb kurytarza, wszedł na dwa piętra i znalazł się przed drzwiami, na których nazwisko Mr. Sharp, czarnemi literami wyryte, odbijało od miedzianego tła.
Jegomość ten siedział przed wielkiem biórkiem mahoniowem w gabinecie bardzo pospolitym, o pilśniowym dywanie, krzesłach skórą obitych i wielkich otwartych tekach. Zaledwie się podniósł z fotelu i, podług grzecznego zwyczaju biuralistów, zaczął przepatrywać papiery dla pokazania, że jest mocno zajęty. Trwało to z pięć minut; nakoniec, zwracając się ku profesorowi Schultze, który usiadł koło niego, rzekł:
— Bądź pan łaskaw zawiadomić mię prędko czego życzysz sobie. Mam bardzo mało czasu i zaledwie minut kilka mogę poświęcić panu.