dnak wyraźnie nie określił. Mr. Sharp grzecznie prosił profesora o pozwolenie rozpatrzenia się w sprawie jego i z wielkiemi względami odprowadził go aż do drzwi. Nie było już mowy o owych minutach ściśle porachowanych, które, jak powiadał poprzednio, tak mu były drogie.
Herr Schultze wyszedł, przeświadczony, że nie ma żadnego rzeczywistego prawa do spadku Bégum; był jednak zarazem przekonany, że walka między rasą saksońska i łacińską, nie tylko jest zawsze chwalebną, ale nadto, jeżeli się do niej wziąć dobrze, musi skończyć się na korzyść pierwszej.
Najważniejszą rzeczą było wybadać najprzód doktora Sarrasin’a. Depesza telegraficzna niezwłocznie wysłana do Brighton, sprowadziła uczonego francuskiego koło godziny piątej do gabinetu solicitora.
Doktor Sarrasin z wielkim spokojem wysłuchał wiadomości o zaszłym wypadku; Mr. Sharp bardzo był tem zdziwiony. Na pierwsze słowa Mr. Sharp’a oświadczył z całą prawością, że pamiętał w istocie o tradycyjnie wspominanej babce, którą wychowała kobieta bogata i mająca tytuł, z którą tez wyjechała była z kraju, a wreszcie wyszła za mąż w Niemczech. Nie znał wszakże ani nazwiska, ani rzeczywistego stopnia pokrewieństwa tej babki.
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/062
Ta strona została przepisana.