za dobrą sumę, wypłaconą gotówką, któraby pozwoliła przejść z teoryi do praktyki. Zostawił zatem Mr. Sharp’owi również nieograniczone pełnomocnictwo i wyszedł.
Solicitor otrzymał to czego pragnął. Prawda, że inny, na jego miejscu będąc, byłby uległ pokusie, rozpoczęcia i przedłużenia procedury, która dla jego bióra stałaby się wielkim, dożywotnim dochodem. Ale Mr. Sharp nie należał do rzędu tych ludzi, co robią spekulacye na długi termin. Widział przed sobą możność zrobienia dobrego interesu od razu i postanowił z tego skorzystać zręcznie. Nazajutrz napisał do doktora, dając mu do zrozumienia, że może profesor Schultze niebędzie bardzo przeciwnym do zawarcia ugody. Następnie za każdem widzeniem się to z doktorem Sarrasin’em, to z Herr Schultz’em, mówił jednemu i drugiemu z kolei, że strona przeciwna nie chce wiedzieć o niczem, i że na dobitkę słychać o trzecim kandydacie, zwabionym przynętą...
Gra ta trwała tydzień. Wszystko dobrze szło zrana, a wieczorem zjawiała się jakaś nieprzewidziana trudność, która wszystko psuła. Dla poczciwego doktora były to wciąż zasadzki, wahania się, niepewność. Mr. Sharp nie mógł odważyć się pociągnąć haczyka u wędki, tak się obawiał, by w ostatniej chwili
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/068
Ta strona została przepisana.