Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/079

Ta strona została przepisana.

otoczony pustyniami, wałem gór odosobniony od świata, o setki mil odległy od najbliższej ludzkiej osady; napróżnobyśmy szukali tu śladu owej wolności, która była pod waliną rzeczypospolitej Stanów Zjednoczonych.
Stanąwszy pod samymi murami Stahlstadtu, jeszcze nadaremnie usiłowałbyś przekroczyć chociażby jedną z potężnych bram, przecinających w pewnych odstępach linię fos i szańców. Najsurowszy zakaz, wydany strażom, nie przepuści cię dalej. Trzeba zatrzymać się na przedmieściu. Do »Stalowego miasta« wejdziesz tylko w takim razie, jeżeli znasz słowa magicznego zaklęcia, albo hasło, albo przynajmniej posiadasz do tego upoważnienie ostemplowane, podpisane i sformułowane jak się należy.
Upoważnienie to posiadał zapewne młody robotnik, który przybył do Stahlstadtu pewnego wieczora w listopadzie; pozostawiwszy bowiem w oberży małą zużytą walizkę skórzaną, udał się pieszo ku bramie, znajdującej się nieopodal wioski.
Był to chłop tęgi, silnie zbudowany, ubrany niedbale, jak zwykle pionierowie amerykańscy; miał na sobie luźny krótki płaszczyk, wełnianą koszulę bez kołnierza, i aksamitne spodnie, wepchnięte do wielkich butów. Nasunął na oczy wielki swój pilśniowy kape-