Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/095

Ta strona została przepisana.

Ale, bądź co bądź, dotąd poznałem tylko dwa oddziały, a jest ich przynajmniej dwadzieścia cztery! Co oni tam knują w tej jaskini? Jakżeż przyjaciele nasi nie mają obawiać się tych gróźb, które Herr Schultze wyrzekł, odziedziczywszy połowę owego spadku«.
Dumając tak, Schwartz dosyć zmęczony przebytym dniem, rozebrał się, wsunął do małego łóżeczka, niewygodnego o tyle, o ile tylko mogą być niewygodne niemieckie łóżka — zapalił fajkę i zaczął czytać starą książkę. Ale myśl jego była dzieindziej. Małe kłęby pachnącego dymu wymykały się z ust w równych odstępach czasu z odgłosem:
»Pach!. Pach... Pach!.. Pach!..«
Położył wreszcie książkę i zamyślił się, jak gdyby pracując nad rozwiązaniem jakiegoś trudnego zadania.
— Ach! — zawołał — nakoniec chociażby sam szatan wmieszał się w to, odkryję tajemnicę Herr Schultz’ego, a nadewszystko dowiem się, co on knuje przeciwko Miastu-Francyi!
Schwartz usnął, wymawiając imię doktora Sarrasin’a; ale we śnie imię Joanny wróciło mu na usta. Wspomnienie dziewczynki pozostało niezmiennem, chociaż Joanna od chwili, kiedy ją pożegnał, stała się już młodą panną. Zwykłe prawa asocyacyi myśli łatwo tłóma-