Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/102

Ta strona została przepisana.

kiej piramidy!.. Widziała ją stojącą u celu i ludzi spiesznie wysiadających z niej na ziemię.
Rozsypywali się natychmiast w tem mieście podziemnem; jedni szli na prawo, inni na lewo; ci udawali się do wagonów swoich, tamci, uzbrojeni w drągi okute żelazem, dążyli ku bryłom węgla, na które mieli uderzyć; niektórzy kładli mocne materyały tam, skąd wydobyto skarby węgla; inni wznosili z drzewa rusztowania, na których opierały się galerye niemurowane: naprawiano drogi, kładziono relsy, wznoszono sklepienia.
Główna galerya wychodzi ze studni i w kształcie szerokiego bulwaru sięga innej studni, oddalonej o trzy lub cztery kilometry. Stamtąd rozchodzą się w promieniach pod prostymi kątami galerye drugorzędne, a na równoległych liniach galerye trzeciorzędne. Między tymi drogami wznoszą się mury, słupy utworzone z tegoż samego węgla albo ze skały. Wszystko to regularne, szerokie, mocne, czarne.
A w tym labiryncie ulic, równych tak pod względem długości jak szerokości, cała armia górników, na wpół nagich, poruszała się, rozmawiała, pracowała przy świetle swoich lamp bezpieczeństwa.
Oto obraz, który pani Bauer przedstawia sobie często, samotnie dumając przy ogniu.